Tradycje zorganizowanego dopingu na meczach koszykarskiej i piłkarskiej Polonii sięgają kilkudziesięciu lat. Poniżej wspomnienia Pawła Swianiewicza – profesora wykładającego na Uniwersytecie Warszawskim, doradcy prezydenta Bronisława Komorowskiego, kibica koszykarzy i piłkarzy Polonii od lat 70-tych XX wieku.
Poniższy tekst wraz ze zdjęciem zamieszczono na łamach czasopisma „Polonia Ole”, nr 3/4 (63/64) marzec/kwiecień 2006 r.
Jak wiadomo w tym roku mija trzydziesta rocznica zdobycia wicemistrzostwa Polski przez koszykarzy Polonii Warszawa. (Szkoda, że obchodzimy tę rocznicę w nienajlepszych nastrojach). Ponieważ druga połowa lat 70-tych to szczyt mojej kibicowskiej aktywności w hali na Konwiktorskiej i na stadionie Marymontu (tam przez kilka lat rozgrywała mecze drużyna piłkarska Polonii) postanowiłem spisać garść wspomnień z tego okresu. Póki coś jeszcze pamiętam. Szczerze mówiąc już teraz luk w pamięci jest bardzo dużo, nie ręczę więc, że nie mylę jakichś faktów. Do wspomnień zachęcił mnie mój 20-letni syn, regularnie pojawiający się na Kamiennej na meczach piłki nożnej, który wyraził zainteresowanie jak to było na Polonii przed jego urodzeniem.
Jakoś mało mówi się o tym, że w 1976 wicemistrzostwo zdobyła nie tylko drużyna koszykarzy, ale także koszykarek. Z piękną Izą Młynarczyk jako rozgrywającą. W drużynie męskiej najbardziej rzucali się w oczy rozgrywający Wiesiek Wypych i brylujący pod koszami Andrzej Nowak. Mecze rozgrywane były w sali na Konwiktorskiej, która wydawała mi się wtedy znacznie większa niż teraz. Poprzednicy Rady Puchaczy skupiali się na balkoniku w rogu boiska. Czasem jak mecz był ciekawy i było nas więcej, z trudem mieściliśmy się na dwóch balkonikach. W hali potrafiło być naprawdę głośno i gorąco. Mam wrażenie, że skład osobowy kibiców koszykówki i piłki nożnej pokrywał się wtedy w dużo większym stopniu niż dzisiaj. A że mieliśmy jeszcze drużynę żeńską to meczów do obstawienia było całkiem sporo.
Liga koszykówki i same mecze wyglądały wtedy całkiem inaczej. Nie było obcokrajowców – pierwszy, będący niesłychaną atrakcją, czarnoskóry Kent Washington w Starcie Lublin pojawił się chyba ze 2-3 lata później. Inne były przepisy – nie było kwart, nie było rzutów za trzy, a mecze mogły kończyć się remisem (podziałem punktów). Gra defensywna nie była tak rozwinięta i rzucanie 100 punktów w meczu zdarzało się znacznie częściej niż teraz. Stąd jedna z popularnych naszych przyśpiewek to: „Hej Polonio chcemy koszy 100, chcemy koszy 100, chcemy koszy 100” (niezbyt precyzyjnie, bo chodziło nam o 100 punktów, a nie koszy). Nikt z nas nie widział chyba nigdy meczu NBA i nawet nie przychodziło nam do głowy, że można krzyczeć „defense”.
W latach osiemdziesiątych z różnych przyczyn (praca, rodzina, innego rodzaju aktywności) na ponad 20 lat przestałem osobiście pojawiać się na Polonii, choć cały czas bardzo skrupulatnie śledziłem jej osiągnięcia. Dlatego ogarnęło mnie wzruszenie, kiedy zauważyłem po tak długiej przerwie, że niektóre piosenki przetrwały, pozostały te same. Choć jest też sporo nowych (zwłaszcza na piłce nożnej) i żeby przyłączyć się do głośnego dopingu musiałem się sporo nauczyć. Z kolei niektóre, bardzo urocze, poszły w zapomnienie. Oto przykład takiej przyśpiewki z meczów koszykarskich z lat 70-tych:
Polonia nie zapomniała
Że swych kibiców ma
Z Resovią mecz dziś wygrała
104:52
Niech żyje nam Polonia
Przez szereg długich lat
A cała sala prosi
O kosza albo dwa
Precyzja w oczekiwaniu konkretnego wyniku budziła mój zachwyt już wtedy. Zniknął też gdzieś bardzo prosty, popularny wówczas okrzyk: „Polonia Warszawa to nasza duma i sława”. A także z łatwych do wytłumaczenia przyczyn zaśpiew: „Kolejowy, kolejowy klub sportowy Polonia Warszawa, Polonia Warszawa”.
Zupełnie inny był skład zespołów w ekstraklasie. Jak można łatwo zgadnąć nie było nazw firm, żadnych Warbudów, SPECów, Polpharm, Anwilów, Energ, ERA, Idei itp. Za to w czołówce były na przykład Resovia Rzeszów, Wisła Kraków, Wybrzeże Gdańsk („Nie Wisła, nie Resovia, ani nie Wybrzeże, bo nasza Polonia mistrza Polski bierze”, jak głosiła jedna z piosenek; szkoda nawiasem mówiąc, że nie umiem zapisać nut).
Na meczach piłkarskich nie było mowy o derbach (Polonia znajdowała się gdzieś między II a III ligą), co innego na koszykówce. Co więcej, te derby były na ogół wygrane! Legia walczyła raczej o utrzymanie w I lidze, a my mierzyliśmy w znacznie wyższe cele. Pamiętam taki rok (chyba gdzieś około 1972), kiedy to w ekstraklasie koszykarzy były aż 4 warszawskie kluby (Polonia, Legia, AZS i Skra). Kobiety nie miały okazji do meczów derbowych, a jako najbardziej zażarte utkwiły mi w pamięci mecze z ŁKS Łódź.
Inne było też wyposażenie kibiców. Nie przypominam sobie żebyśmy mieli bęben. Mieliśmy szaliki, ale w dobie gospodarki niedoboru raczej wełniane zrobione na drutach przez kochające mamy czy narzeczone, a nie kupowane w klubowym sklepiku. Powszechnym zwyczajem, głównie na meczach piłkarskich, ale także na koszykarskich, było wymachiwanie wielkimi flagami na kijach. Potem ze względu na wykorzystywanie ich jako sprzętu bojowego, zabroniono wnoszenia kijów na stadion czy na halę i zwyczaj zanikł (pojawiło się na to miejsce wywieszanie flag na ogrodzeniach).
Jak już wspominałem, z równym zapałem jak na koszykówkę chadzałem na mecze piłki nożnej. Naszymi przeciwnikami były drużyny II i III-ligowe o dość egzotycznie brzmiących dziś nazwach: Warta Poznań, Arkonia Szczecin („Heja hej Polonio, wygrasz dziś z Arkonią!”), Ursus, Bałtyk Gdynia, Olimpia Poznań, Stoczniowiec Gdańsk, Dąb Dębino i wiele innych. Nie byliśmy wtedy piłkarską potęgą, ale do dziś pamiętam bramkarze Cieślika, niezmordowanego na skrzydle w ataku Karpińskiego, czy bijącego wolne jak dzisiaj Darek Dźwigała – Kotlera (potem przez kilka lat kierownika drużyny piłkarskiej).
Może idealizuję tamte czasy, ale mam wrażenie, że znacznie mniej było nienawiści między kibicami różnych klubów i wulgaryzmów w czasie meczów. Nie byliśmy aniołkami i siłowe rozstrzygnięcia sporów między kibicami różnych drużyn pamiętam. Ale raczej za pomocą pięści, używanie noży czy kijów bejsbolowych w ogóle nie mieściło się w głowie. Wydaje mi się też, że układy przyjaźni i konfliktów między kibicami klubów były mniej stabilne i w ogóle chyba mniej to wszystko było zorganizowane i sformalizowane. Nic dziwnego, skoro nie było Internetu umożliwiającego bieżącą wymianę informacji. Stąd też nie umiem odpowiedzieć na pytanie syna z kim mieliśmy wtedy kosę, a z kim zgodę. Pamiętam natomiast krótkotrwałe przymierze z kibicami Legii zawarte podczas meczu z Wartą Poznań decydującego o utrzymaniu w II lidze piłkarskiej (5:1 dla Polonii!). Dość nieregularnie wychodziła gazetka kibiców Polonii – Echo – oczywiście czarno-biała, 4-stronicowa, ze słabo czytelnym drukiem powielaczowym. Do dziś mam w domu ze dwa numery tej gazetki. Na okładce był herb Polonii – ponieważ jak wiadomo zawiera on elementy czerwone, ten fragment był pracowicie pokolorowany flamastrem (w 500 egzemplarzach).
Głównie z meczami piłkarskimi kojarzę sobie dwie, zupełnie dziś zapomniane podniosłe pieśni kibiców, traktowane wtedy przez nas jak hymny naszego klubu:
Choć na świecie wiele klubów jest
I bardziej znane są, ich sława większa jest
My w Warszawie mamy taki klub
Któremu serca oddaliśmy już
Biało-czerwono-czarny sztandar
Nad stadionem powiewa
Kilka tysięcy kibiców
Polonię w bój wciąż zagrzewa
Polonia wygra dzisiaj mecz swój
I każdy kibic o tym już wie
A mu śpiewajmy tę piosenkę
To wygrają Czarne Koszule
Polonia!
Gdy drużyna Czarnych Koszul
Na boisko wybiega
To z kilku tysięcy gardeł
Pieśń się ta rozlega
Marsz marsz Polonio
Marsz do wielkiej sławy
Dzisiaj [wersja koszykarska, lub jutro – wersja piłkarska] jesteś najsilniejszą
Drużyną Warszawy
Niestety straciłem kontakt z grupą kolegów-kibiców Polonii z owego okresu. Choć kiedy wziąłem do ręki album „Warszawska Polonia. Piłkarze Czarnych Koszul 1911-2001” i zobaczyłem zdjęcie jego współautora, fotografika Zbigniewa Luchcińskiego, to miałem bardzo silne wrażenie, że tego Pana to ja pamiętam z hali na Konwiktorskiej z lat siedemdziesiątych. A może tylko tak mi się zdaje? A czasem podczas meczy na Kole przyglądając się twarzom znacznie młodszych ode mnie fanów Polonii mam wrażenie, że widzę twarze dziwnie znajome. Syn kibica z lat 70-tych? Bo miłość do klubu jest ponadpokoleniowa. O czym świadczy choćby fakt, że troje moich dzieci chodzi na Polonię dość regularnie.
Paweł Swianiewicz (pokolenie ’61)
A wspominków wysłuchał Goran