– W Polonii przez pierwsze pół roku nie zarobiłem ani grosza. Gdyby nie rodzice, nie miałbym za co kupować jedzenia – powiedział w rozmowie z polonia.waw.pl środkowy pomocnik „Czarnych Koszul”, Wojciech Antczak. To jeden z trzech zawodników z obecnej kadry naszego zespołu, który przy Konwiktorskiej występował też w poprzednim sezonie.
Do Polonii trafiłeś w styczniu. Wcześniej przez kilka sezonów występowałeś w trzecioligowych Unii Swarzędz i Pogoni Barlinek. Dlaczego zdecydowałeś się zrezygnować z piłki typowo seniorskiej na rzecz występów w Młodej Ekstraklasie?
– Chciałem po prostu być bliżej Ekstraklasy, ale przyszedłem do Polonii chyba w najgorszym momencie, za czasów Króla. Przeczytałem w Internecie, że jest prowadzony nabór, będą organizowane testy. Chciałem się sprawdzić, więc wysłałem zgłoszenie do trenera Maliszewskiego i 7 stycznia zostałem zaproszony na pierwszy trening. Później pojechałem na zgrupowanie do Cetniewa, a po powrocie dowiedziałem się, że zostaję w klubie na dłużej. Miło wspominam czas spędzony jak do tej pory w Polonii, bo wiosną zdarzyło mi się nawet trenować z pierwszym zespołem. Byłem na kilku zajęciach w marcu, kiedy paru zawodników wyjechało na zgrupowania reprezentacji. Z zawodników pierwszej drużyny najbardziej zaimponował mi Jacek Kiełb, ze względu na bardzo dobrą technikę i cechy wolicjonalne, bo zawsze bardzo się przykładał. Szczerze? Myślę, że gdybym dostał szansę gry w meczu Ekstraklasy, za bardzo bym nie odstawał.
Przejście do Polonii wiązało się też z przeprowadzką. Twoje życie bardzo się zmieniło?
– Zmieniło, bo studiowałem w Poznaniu i przerwałem studia. Teraz, gdy tylko mam wolny weekend, wyjeżdżam do Poznania, do rodziny czy dziewczyny. Mam do kogo wracać. W Polonii przez pierwsze pół roku nie zarobiłem ani grosza. Gdyby nie rodzice, pewnie szybciej odszedłbym z tego klubu, a może w ogóle nie grałbym już w piłkę. Gdyby nie oni, nie miałbym wtedy za co kupować jedzenia. Myślałem sobie – pójdę do Polonii, coś tam zarobię, nie będą musieli tyle na mnie wydawać. A musieli wydawać jeszcze więcej. Teraz na szczęście wszystko jest już w porządku i mogę ich odciążyć.
Jak zawodnicy Młodej Ekstraklasy odbierali wiosenne wydarzenia wokół klubu?
– Na początku było gdybanie: może zapłaci, może nie zapłaci. Pod koniec było już ciężko. Mi się akurat chciało, bo zależało mi na pokazaniu się z dobrej strony, ale niektórzy wiedzieli, że po sezonie skończą grać w piłkę albo pójdą do innego klubu i traktowali te mecze tak, jak traktowali.
Grałeś w trzeciej lidze wielkopolskiej, grasz w czwartej mazowieckiej. Różnią się poziomem?
– W trzeciej lidze gra się więcej piłką, a my czasami jedziemy na wyjazd, a przeciwnicy tylko nas kopią. Ale nie jest tak wszędzie – ostatnio, w Ostrołęce, boisko czy przeciwnicy byli naprawdę w porządku. Ale w Gąbinie… Szkoda gadać. Grało się ciężko, bo przeciwnik tylko wybijał piłkę po autach. My wolimy grać w piłkę, a nie się kopać. Musimy awansować, żeby nie jeździć już na takie wyjazdy. Wiadomo też, że nie będziemy wszystkiego wygrywać. Mamy tylko trzech doświadczonych zawodników, a reszta to młodzież, więc nie można od nas wymagać zwycięstw w każdym meczu przez cały sezon. Młodzież ma to do siebie, że nie gra przez cały czas równo. Widać to nawet po mnie – początek miałem naprawdę dobry, a ostatnio szło mi trochę słabiej. Myślę jednak, że jeszcze w tej rundzie pokażę, na co mnie stać. Jeśli utrzymamy przez zimę tę kadrę, którą mamy, awansujemy do trzeciej ligi z hukiem.
Po zakończeniu poprzedniego sezonu odszedłeś z Polonii, a po rozpoczęciu nowego, na początku września, wróciłeś. Można więc zapytać – gdzie byłeś jak cię nie było?
– W czerwcu wróciłem do domu. Miałem problemy zdrowotne, przez jakiś czas nie mogłem trenować. Później nie mogłem znaleźć klubu. Mogłem wrócić do Unii Swarzędz, ale nie chciałem przychodzić tam po raz trzeci. W końcu pojawiła się propozycja z Polonii.
Przed wyjazdem do Ostrołęki nie odnieśliście zwycięstwa w trzech poprzednich spotkaniach. Odczuwaliście presję?
– Tak, ale w Ostrołęce bardzo pomogli nam trenerzy, którzy uświadomili nam gdzie gramy, dla kogo i po co. To nam ułatwiło pracę; zrobiliśmy to, co do nas należało.
Czy można stwierdzić, że firmowym znakiem Wojtka Antczaka są strzały z dystansu? W ten sposób zdobyłeś np. piękną bramkę w Mławie.
– W trzeciej lidze strzeliłem tylko jednego gola, tutaj się odblokowałem i idzie mi lepiej. Ale wcześniej grałem bardziej defensywnego pomocnika, więc rzadko miałem okazję do oddawania strzałów. Teraz mam więcej zadań ofensywnych, co ułatwia mi zdobywanie bramek. Jeśli chodzi o pozycję na boisku, swego czasu grałem też jako… lewy obrońca. Było tak w kadrze Wielkopolski, u trenera Marcina Dorny. Lubię strzelać z dystansu, ale czy to moja mocna strona? Najważniejsze, że wychodzi. Oby tak było też w czwartek.